00, 01...

informacje    linki



19 września
Bardzo chciałam opublikować rozdział przed końcem września, ale chyba nic z tego, bo zaraz wyjeżdżam, a nadal nie jestem do końca zadowolona z kilku fragmentów. Ale będę nad tym myśleć intensywnie na wakacjach i na początku października powinien się pojawić.

czwartek, 21 sierpnia 2014

prolog


Cecilia podniosła się niechętnie, odgarniając z twarzy falę jasnych włosów sięgających do łopatek. Łóżko zaskrzypiało złowieszczo, kiedy zgarniała puchową kołdrę, żeby przykryć dokładnie całe ciało.
— Wstawaj, słoneczko! — krzyczał w najlepsze Joseph, łapiąc dziarsko za grube, ciężkie kotary zasłaniające szczelnie okna. Spróbował poruszyć jedną i natychmiast zaniósł się kaszlem, krztusząc się ogromną ilością kurzu opadłą z zasłon, których widocznie nikt od bardzo dawna nie dotykał. Gruba warstwa szarego pył sprawiła, że jego loki w kolorze popielatego blondu wyglądały jak wykute w gipsie.
— Czemu to robisz? — wychrypiała Cecilia, kurczowo przyciskając kołdrę do piersi. Nie sypiała co prawda nago, ale wolała, żeby John — najlepszy przyjaciel jej brata, który stał właśnie w progu i wyglądał na wyraźnie rozbawionego, co denerwowało Celię jeszcze bardziej niż pobudka o świcie — nie oglądał jej w samej bieliźnie. — Czego chcesz, Joseph?
— Nie ja, a ojciec. Chce cię widzieć, młoda. Niepokoi się o ciebie.
— I koniecznie musiałeś mi to powiedzieć o szóstej? Naprawdę nie masz lepszych rzeczy do roboty?
Ziewnęła szeroko, nie kłopocząc się zasłanianiem ust. Łóżko było tak cudownie ciepłe i miękkie, tak dobrze jej się spało, zupełnie nie rozumiała, dlaczego Joseph musiał się z nią widzieć o tak wczesnej porze. Musiała zacząć nakładać jakieś zabezpieczenia na mieszkanie, żeby jej natrętny starszy brat nie mógł się tu aportować, kiedy tylko mu się podobało. Całe szczęście, że sam ojciec nigdy nie wpadał na takie pomysły.
— Przecież pracuję, powinienem być w biurze za piętnaście minut. Nie wszyscy spędzają całe dnie, siedząc na tyłku.
John, który zdążył w międzyczasie posadzić swoje arystokratyczne pośladki na chyboczącym się stołku kuchennym, zaśmiał się cicho, ściągając na siebie uwagę rodzeństwa Pickeringów. Joseph zerknął w jego kierunku z rozbawieniem błyszczącym w jasnych, błękitnych oczach, nadal strzepując z eleganckiej szaty kurz, a Cecilia przekrzywiła głowę, wgapiając się w niego jak szczególnie niezadowolona sowa. Intensywność jej spojrzenia zaczynała właśnie niepokoić Johna, kiedy dziewczyna skupiła się znów na swoim bracie.
— I naprawdę nie mogłeś przyjść po pracy? Serio, Joe? I po co przyciągnąłeś go tu ze sobą? — warknęła, wskazując ruchem głowy na Johna, nonszalancko przeczesującego ciemne, przydługie włosy dłonią. — To moje mieszkanie, do cholery, wypad.
Nie podnosiła głosu, brzmiała raczej na potwornie zmęczoną, może nieco zirytowaną, że nie pozwalali jej spać.
— To mieszkanie, za które płaci ojciec, mała, a ty nie potrafisz nawet utrzymać w nim porządku. — Joseph machnął bladą ręką, wskazując na ogólny stan kawalerki, której niewielkie rozmiary sprawiały, że bałagan wydawał się jeszcze większy. — Zbierz tyłek w troki i zacznij coś robić, cokolwiek. Przecież to jest chore, tak spędzać całe dnie w łóżku!
— Wypad, Joseph, nie będę z tobą rozmawiać! Masz pracę, to do pracy, cholera! Co to w ogóle ma być za inwazja na prywatność?! — Celia szybko się irytowała i równie szybko jej przechodziło. Po wykrzyczeniu trzech zdań westchnęła ciężko i zmieniła temat. — Mówił coś konkretnego? Kazał ci tu wpaść rano, bo mam się stawić jeszcze dziś, czy co?
— Trafiłaś w dziesiątkę. Masz jakieś czyste szaty, pamiętasz jakiekolwiek zaklęcia, które byłyby cię w stanie przywrócić do stanu używalności?
— Jakiego znowu stanu używalności?! Jestem w świetnej formie, ciemna maso! I na pewno pamiętam więcej zaklęć niż ty, używasz w ogóle różdżki, liżąc całymi dniami tyłek szefa w biurze?! — Urwała nagle, pokręciła głową i skierowała na brata zrezygnowane spojrzenie błękitnych oczu. — Myślisz, że jest bardzo źle? Odwróć się, Johnny, wstaję, nie chcę, żebyś oślepł od mojej wspaniałości, czy coś. — Łóżko zaskrzypiało przeciągle, kiedy z niego wstała. — Cholera, nie pamiętam, gdzie wsadziłam różdżkę… A co, jak mnie wydziedziczy albo coś? Odwiedzałbyś mnie w przytułku dla bezdomnych, Joe? Mam nadzieję, że nie chce, żebym sama zaczęła płacić za tę norę, powinien na własne oczy zobaczyć, w jakich warunkach przez niego żyję! — Zamarła. — A co, jeżeli rzeczywiście będzie chciał? Joe, musisz mi pomóc posprzątać!
Przez cały czas biegała gorączkowo po mieszkanku, szukając różdżki, a kiedy w końcu znalazła ją pod łóżkiem, na co Joseph prychnął z niedowierzaniem, przywołała jedną z lepszych szat, jakie miała. Spróbowała ją doprowadzić do ładu kilkoma szybkimi zaklęciami, a kiedy dostrzegła, że nic z tego nie wychodzi, wcisnęła się w nią, postękując cicho.
— Nie będzie chciał. — Joseph uspokoił siostrę, machając niedbale różdżką, dzięki czemu jej dopasowana, granatowa szata nagle przestała być pognieciona, a jasne włosy ułożyły się w porządny kok. — Nigdy przecież nie chce, wie dobrze, na co mógłby się natknąć, leniu śmierdzący. Bądź punktualnie na śniadanie, okej?
Cecilia pokiwała grzecznie głową, obracając nerwowo różdżkę w palcach. Ciemny kolor ostrokrzewu odcinał się wyraźnie od bladości jej smukłych dłoni, które drżały delikatnie.
— To pa, słoneczko, uważaj na siebie, bądź grzeczna, nie pyskuj za bardzo tatusiowi, to może nie będzie bardzo groźny. Daj znać wieczorem, co wyszło, dobra?
Znów pokiwała głową. Joe podszedł do niej sprężystym krokiem i z namaszczeniem pocałował w czoło, po czym kiwnął głową przyjacielowi i obaj deportowali się, zostawiając Celię sam na sam z ogromnym bałaganem i potworną bezradnością. Wpatrywała się przez chwilę beznamiętnie w podłogę, starając się przewidzieć, w jakim nastroju będzie ojciec, w końcu jednak otrząsnęła się i niemrawo zabrała za sprzątanie.

*

Posiadłość rodowa Pickeringów mieściła się w hrabstwie Wiltshire, tak blisko Avebury, że przez okno bez problemu dało się zobaczyć kamienie otaczające wioskę. Kiedy Celia była mała, uwielbiała przyglądać się głazom i z równym zaciekawieniem obserwowała mugoli, dla których stanowiły one widocznie niemałą atrakcję, bo często przyjeżdżali grupkami, żeby spacerować po okolicy i na wszystko błyskać dziwnie małymi aparatami fotograficznymi.
Aportowała się w lasku nieopodal, woląc uniknąć natychmiastowego wpadnięcia na rodziców, choć nie sądziła, by matka zauważyła ją, nawet gdyby wylądowała na jej perfekcyjnie ufryzowanej głowie. Trzy minuty, które zajęło jej dotarcie do dworku, spędziła na próbach przypomnienia sobie formułki zaklęcia zszywającego, bo dosyć niefortunnie zahaczyła o konar. Trzeba było robić zakupy z matką, ona rzeczywiście wiedziała najlepiej, na jakim materiale zaklęcia ochronne trzymały się najlepiej.
Wejście na teren posiadłości przypłaciła jeszcze szybszym biciem serca i złapała się na tym, że nerwowo próbowała wymyślić wiarygodne wymówki na ciągły brak posady. Ale całkowicie do przytomności przywróciła ją dopiero kołatka w kształcie smukłej głowy charta, która zaszczekała na nią radośnie, wypuszczając z pyska obręcz, którą stukało się do drzwi. Cecilia szybko ją podniosła i umieściła na miejscu, tłumiąc tym samym skomlenie psa. W dzieciństwie nazywała go Albert i chętnie rzucała mu kółko, ale musiała przestać po tym, jak grupka mugoli niemal zabłyskała ją na śmierć zza ogrodzenia, krzycząc przy tym entuzjastycznie. Rodzice dostali potem list z ministerstwa i złościli się przez kilka dni, nie dając jej deseru.
Zanim zdążyła na dobre pogrążyć się w rozmyślaniach, drzwi otworzyły się bezszelestnie, a zza nich spojrzał na nią chudy skrzat domowy, którego rodzice sprawili sobie po tym, jak się wyprowadziła, bo stary dobry Skurcz nie był już zdolny do pracy. Nowy skrzat zawsze przyglądał jej się dziwnie, jakby wyniośle, i wykonywał jej polecenia z lekkim opóźnieniem.
— Cześć, yyy… Śniadanie jedzą? — mruknęła niezręcznie, nie mogąc sobie przypomnieć imienia skrzata.
— Tak, panienko, państwo jedzą właśnie śniadanie na tarasie. Proszę za mną, panienko.
Cecilia posłusznie podążyła za stworzeniem i tylko trochę podskoczyła, kiedy drzwi niespodziewanie zamknęły się za nimi z trzaskiem. Mogłaby przysiąc, że nowy skrzat chichotał cicho pod długim, zakrzywionym nosem.
— Celia, kochanie!
Ciotka Mary wyrosła za Cecilią jak spod ziemi i pochwyciła ją gwałtownie w umięśnione ramiona. Wgniotła bratanicę w twardą i niemal całkowicie płaską klatkę piersiową, po czym ucałowała ją serdecznie w oba policzki, krzycząc radośnie:
— No nie widziałyśmy się chyba ze sto lat! Aleś wyrosła, a jaka podobna do mamy się zrobiłaś! I bardzo dobrze, Timothy nigdy nie należał do urodziwych! Ha, ha, ha! Latasz już trochę lepiej? Wdałaś się trochę w brata? Pamiętam jak śmigał w Hogwarcie, mało robią takich pałkarzy, ale Josephowi nigdy nie brakowało jaj, ha, ha, ha!
Cecilia próbowała przyłączyć się do śmiechu ciotki, ale ciężko było jej wyczuć momenty, w których powinna wydawać piskliwy chichot, który satysfakcjonowałby krewną. Ona sama śmiała się głośno i jowialnie, nie przejmując się rodowymi portretami syczącymi i spoglądającymi na nią z dezaprobatą. Może coś w tym było, może Celia też powinna przestać przejmować się opinią rodziny, może lepiej by na tym wyszła...
Ciotka Mary otoczyła Cecilię ramieniem i zaprowadziła ją do jadalni, cały czas mówiąc równie głośno i wybuchając raz po raz szczekliwym śmiechem. Mary była młodszą siostrą ojca Cecilii, która jeszcze za czasów Hogwartu naraziła się całej familii tym, że nie trafiła do Ravenclawu. To był zresztą pierwszy taki przypadek od naprawdę dawna, babcia opowiadała o tym z pasją, aż do czasu, kiedy Celia została przydzielona do Gryffindoru. Wtedy otwarte dyskusje na ten temat się urwały, za to na obie kobiety zaczęto spoglądać nieprzychylnie.
Celia długo widziała w ciotce Mary jedynego sprzymierzeńca, ale była Puchonka nie miała czasu na niańczenie przerażonej bratanicy. Zwłaszcza że ta nie podzielała jedynej prawdziwej miłości Mary — miłości do quidditcha. Dziewczyna długo próbowała to zmienić, wierząc, że jak pójdzie w ślady ciotki, to ta nareszcie weźmie ją pod swoje skrzydła, niestety na drodze stanął jej paraliżujący lęk wysokości, przez który nadal nie była w stanie wejść na miotłę.
— Timothy, twoja córka pięknie wyrosła! — wykrzyknęła ciotka, w kilku długich krokach pokonując odległość dzielącą ją od brata. Była od niego o pół głowy wyższa i sporo szczuplejsza, poza tym wyglądali bardzo podobnie. Mieli te same szlachetne, proste nosy, wydatne podbródki z dołkiem, szerokie szczęki, głęboko osadzone oczy i skręcone włosy, które jednak różniły się kolorem — ojciec Celii był świńskim blondynem, a loki ciotki były, nie wiadomo po kim, miedzianorude i lśniące.
Timothy Pickering zmierzył córkę surowym spojrzeniem.
— Dziękuję, Mary. Gdybyś zechciała zostawić mnie na chwilę samego z Cecilią… Dołączymy do ciebie i Rebeki na tarasie za chwilę.
Gdy tylko ciotka opuściła pokój, jej brat rozsiadł się w głębokim fotelu obitym granatowym aksamitem.
— Skarbie — zaczął, składając dłonie na podołku. — Rozmawiałem z Josephem i twoją matką i obawiamy się wszyscy, że dzieje się z tobą coś złego.
Ojciec Celii zwykł robić długie pauzy, by podkreślić wagę swoich słów, co w rzeczywistości rzadko działało na domowników, częściej ich po prostu irytując. Cecilia skupiała się na tym, by twardo patrzeć mu w oczy, a jednocześnie dyskretnie zasłoniła dłonią rozdarcie szaty.
— To nie jest normalne, żeby zdrowa, inteligentna dziewczyna w twoim wieku tkwiła w martwym punkcie. Nie masz pracy, nie masz mężczyzny, który mógłby cię wspierać. — Przez twarz Cecilii przebiegł szpetny grymas, szybko jednak się opanowała, a ojciec kontynuował: — Spójrz na swojego brata. Joseph świetnie sobie radzi, ma pracę, świetne perspektywy na przyszłość, właśnie zaręczył się z Susanną…
— Zaręczył się?! — Gdyby Celia siedziała, poderwałaby się na równe nogi. Jakim cudem nic jej nie wspomniał na ten temat? Przecież rozmawiali przed kilkoma godzinami, miał doskonałą okazję, a przecież zawsze wszystkim się ze sobą dzielili!
— No, może jeszcze nie do końca, ale mama mówiła, że prosił ją o jej pierścionek…
— O mój pierścionek?!
Ojciec westchnął, pocierając skroń. Zaczynał tracić włosy, zakola zdecydowanie mu się powiększyły.
— Skarbie, to nie jest twój pierścionek…
— To jest mój pierścionek, ojcze — odparła Celia, z godnością zakładając ręce na piersi. Odsłoniła tym samym dziurę w szacie, która nie umknęła uwadze jej ojca.
— Spójrz tylko na siebie, Cecilio… — Znów westchnął, jakby coś szczególnie mu ciążyło. — Posłuchaj, rozmawiałem z mamą i doszliśmy do wniosku, że nie będziemy cię dłużej wspierać finansowo.
— Co?! — Celia natychmiast rozplotła ręce i przyłożyła lewą dłoń do serca w afektowanym geście w stylu matki. — Proszę, tatusiu, nie możesz tego zrobić, nie teraz. Wiesz, jak ciężko jest o pracę, a co z mieszkaniem, jak zapłacę za czynsz? Chyba nie chcesz, żebym wróciła do domu…?
— Nie, skarbie — przerwał jej stanowczo. — Nie ma mowy o wracaniu do domu. A jeżeli chcesz zatrzymać to mieszkanie, to będziesz musiała na nie zapracować.
— Tatusiu, tatusiu, proszę! — Twarz Celii wykrzywiła się płaczliwie. Dziewczyna spróbowała przybrać najsłodszą, najbardziej niewinną minę, jaką miała w zanadrzu, ale z nerwów mięśnie mimiczne odmawiały jej posłuszeństwa. — Nie poradzę sobie bez twojej pomocy, jesteś taki mądry, przecież wiesz, że nie dam rady sama.
— Przykro mi, decyzja została podjęta. Nie robiłbym tego, gdybym nie był pewny, że wyjdzie ci to tylko na dobre…
Przerwał mu cichy odgłos deportacji. Timothy Pickering spojrzał z troską w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stała jego córka i pokręcił głową ze zrezygnowaniem.